Paul Jeremy: lutego 2013

24.2.13

Thinkin Bout You

Za mną leniwy weekend, a przede mną bardzo intensywny tydzień – liczba sprawdzianów przewyższa ilość dni tygodnia, więc może być dość ciężko… jednak mam nadzieję, że dam radę, o! Spodziewajcie się mnie znowu w następnym tygodniu!
Dzisiaj w nocy Oscary – poważnie rozważam porzucenie na ich rzecz jutrzejszej klasówki z matematyki, ale dręczyłyby mnie wyrzuty sumienia – impas, tragizm – nie wiem co zrobić!
Dobrze, może teraz napiszę trochę o moim zestawie – zdecydowanie casualowy; od dawna kusiło mnie by ubrać się niemal w całości w czerń – zazwyczaj wyróżniam się z bezbarwnego tłumu – czy to neonową czapką, czy musztardową kurtką, ale tym razem postanowiłem być dość niepozorny – wydaje mi się, że każdy ma takie dni, kiedy nie chce rzucać się w oczy, więc ciemniejsze odcienie to idealne barwy na taką porę – tuż przed coraz szybciej zbliżającą się barwną wiosną!
Moja dobra, stara skórzana kurtka z Zary, czarne rurki, czapka i bluza z Local Heroes. Do tego ulubione czerwone trampki i szalik chroniący przed zimnem, voila, gotowe!


It’s my first time writing in English, so check me if there’re any mistakes and be understanding!
I’ve just been after a lazy weekend, and before a really hard week – the amount of tests is exceeding the number of days in week, so it may be a bit difficult to go through it, but I hope I'll survive this somehow. Due to a lot of hard work, I’ll be back next week.
Tonight Oscars – I’m really considering abandoning my maths test for a transmission of the ceremony, but I’m afraid that I’ll be tormented by remorse – it’s impasse, tragedy – I don’t know what to do! ;(
Now maybe something about my outfit – definitely casual. I’ve been tempting to dress in black clothes for a while! I usually stand out from the crowd – by my neon beanie or mustard coat, but today I wanted to be modest. I think that everyone sometimes wants to be invisible – in that case darkest colors are the best way to hide from unwanted sight.


czpka/beanie - New Yorker
bluza/sweatshirt - Local Heroes
kurtka/jacket - ZARA
spodnie/pants - H&M
trampki/shoes - Converse

 pics by Zuzanna

19.2.13

Anything could happen

Gdybyście kiedyś mieli problem, co zrobić z dużą ilością wolnego czasu - możecie poprosić mnie, żebym napisać wam poradnik o jego marnowaniu. Bo, co jak co, ale ostatnio opanowałem to do perfekcji. Rozleniwiłem się straszliwie(tak, tak, wiem, że piszę to po raz kolejny, ale z każdym dniem jest coraz gorzej!) – więc jeśli zauważycie, że moja twarz zaczęła przypominać pączka bądź hipopotama, to się nie zdziwcie – obrastam tłuszczem, bo nie chce mi się nic robić. Baaa, nawet nie potrafię się zebrać, żeby rano wstać i pójść do szkoły! Zamiast tego oglądam sobie Czarodziejki na Polsacie - haha nawet nie wiecie jak się wciągnąłem! 
Może spróbuję jakoś zgrabnie przejść do outfitu – dzisiaj prezentuję Wam wyczekaną bluzę z ALOHA FROM DEER – i muszę przyznać, że jakoś ich produktów zdecydowanie poprawiła się w stosunku do tego, co było w maju zeszłego roku! Do tego dobrałem neonową, zieloną czapkę, żółte trampki i granatowe rurki, o!
O, jeszcze chciałbym napisać o „Poradniku Pozytywnego Myślenia”, który ostatnio oglądałem! Brawa dla reżysera za nakręcenie tak pozytywnej, ciepłej i zabawnej historii o nieodwzajemnionej i niespełnionej miłości. Oczywiście, jak wszystkie komedie romantyczne, film ten kończy się happy endem – ale niech Was to nie odstrasza, bo to komedia naprawdę „wyższych lotów”! Główny bohater – Pat(Bradley Cooper), po przyłapaniu żony z kochankiem sięga dna i ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Po powrocie do rodzinnego miasta spotyka Tiffany(Jennifer Lawrence) – wdowę, po przebytym załamaniu nerwowym i już od samego początku wiadomo, że tych dwoje skończy razem! Brak stabilności emocjonalnej i trzeźwego myślenia czyni tę parę niezwykle uroczą i – choć większość wątków może wydawać się irracjonalna – to ta owa gorzko-słodka historia naprawdę do mnie przemawia.
Świetnie napisany scenariusz pełen żywych dialogów, które naprawdę mnie rozbawiły(Może to moje dziwne poczucie humoru, ale momentami śmiałem się tak głośno, że ludzie siedzący wokół spoglądali na mnie z zażenowaniem ^ ^ ) i fenomenalne role Roberta De Niro i Jennifer Lawrence – po „Igrzyskach Śmierci” można było mieć wątpliwości co do jej gry, ale teraz na pewno je rozwiała i szczerze kibicuję jej w wyścigu o Oskara! 
Podsumowując, fabuła jest dość schematyczna i mało zaskakująco, ale podana za to w najwyższej jakości i odgrywana przez niezwykle utalentowanych aktorów! Jeśli szukacie dobrej rozrywki – na wysokim poziomie – która napełni was dużą dawką pozytywnej energii – to koniecznie wybierzcie się do kina na „Poradnik Pozytywnego Myślenia”! Excelsior!


bluza/sweatshirt - Aloha From Deer
spodnie/pants - H&M
czapka/beanie - New Yorker
buty/shoes - American Eagle Outfitters

pics by delirious

14.2.13

VALENTINE'S DAY BLAH BLAH BLAH DRINK


Walentynki! Aż pomyślałem, że napiszę dla Was posta w ten cudowny dzień! Jeśli liczycie na serduszka i różowy kolor, to możecie nawet nie zaczynać lektury – obecnie skąpany jestem w czerni - PS to stwierdzenie raczej odnosi się do mojego umysłu, bo aktualnie siedzę w dresie i szarej bluzie, o! Z utęsknieniem wyczekuję wiosny – jej przyjście kojarzy mi się ze swojego rodzaju oczyszczeniem, świeżą energią do działania, nowym początkiem… - a desperacko tego potrzebuję! 
Dzisiaj byłem w kinie na „Pięknych Istotach” – i powiem Wam, że dawno nie widziałem tak słabego filmu. Przykro mi, szukałem jakiś dobrych aspektów, ale – oprócz świetnej gry Emmy Thompson i całkiem ciekawego obrazu wykreowanego przez Emmę Rossum – naprawdę nie mogę znaleźć niczego, co mogłoby zachęcić do kupienia biletów na ten film. Dodatkowo, to już moja subiektywna ocena, ale dawno nie widziałem na ekranie tak irytującej i mało zgranej pary głównym bohaterów – między Aldenem Ehrenreich’em, a Alice Englert nie ma ŻADNEJ chemii(no, przynajmniej ja jej nie dostrzegłem), co nadaje wielu scenom dość melodramatycznego i kiczowatego wydźwięku, gdyż kwestie są wypowiadane w sposób hmmm… po prostu sztuczny. Efekty specjalne również zawiodły, bo – jak na tak kosztowny i wysokobudżetowy film – były przerysowane i momentami zwyczajnie nie pasowały. W ogóle, w tym filmie prawie nic nie trzymało się kupy. Podsumowując, NIE polecam.








płaszcz/coat - Pull and Bear
koszulka/t-shirt - H&M
spodnie/pants - H&M
czapka/beanie - New Yorker
buty/boots - Pull and Bear

pics by delirious

10.2.13

Sweet disposition


Wracam do was tuż przed walentynkami – cudownie komercyjnym świętem zakochanych i cieszę się niezwykle, bo przynajmniej czekoladki będą przecenione. Już od tygodnia z każdej wystawy sklepowej spoglądają na mnie czerwone serduszka i słodkie maskotki, więc nie zdziwcie się, jeśli za chwilę „kropka nad i” przybierze kształt < 3"
Spotykam się z zarzutami, że piszę za mało osobiście. Niestety, moje życie nie jest nawet w jednej dziesiątej tak pasjonujące, jakbym chciał i dwa razy bardziej przeciętnie niż możecie sobie wyobrazić, więc wierzcie mi, ale nie chcecie słyszeć sprawozdań z moich szarych dni w których jedynymi kolorowymi akcentami są książki, które przeczytam i filmy, które obejrzę. Jeśli ktoś chce poznać mój depresyjny stosunek do życia, to zapraszam na mojego tumblr’a. Gwarantuję zdołowanie natychmiastowe. (Ewentualnie jeśli chcecie, żebym poruszył jakieś konkretne tematy, to napiszcie w komentarzach – postaram się odpowiedzieć na wszystkie ewentualne pytania, rozwinąć każde zagadnienie, o).
Dzisiaj uraczę was porcją zdjęć z ostatniego wypadu do miasta z moją koleżanką Dianą i sporą dawką tekstu – nie przepraszajcie, jeśli nie dotrwacie nawet do połowy – wybaczam wam, wiem, że przesadziłem, o. 


Pewnego dnia, przeglądając tumblr(od którego, swoją drogą, jestem poważnie uzależniony), natknąłem się na cytat, który niezwykle mnie zaintrygował. A, że w dzieciństwie czytałem „Opowieści z Narni” i oglądałem „Piratów z Karaibów”, to zostało we mnie jeszcze trochę natury „poszukiwacza”, więc postanowiłem za wszelką cenę dowiedzieć się z jakiej książki owy cytat pochodził. Po krótkim, ale bardzo efektywnym śledztwie(podziękowania dla Google, która bardzo mi je ułatwiło), dowiedziałem się o jaką książkę chodzi – „Szukając Alaski” Johna Green’a.  
Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się, że będzie to lektura, która poruszy mnie dogłębnie i na zawsze zmieni moje życie. Tak się nie stało. Co nie umniejsza faktowi, że była to naprawdę dobra książka.
Zdecydowanie jest to powieść dla nastolatków - o nastolatkach. Główny bohater – Miles, to bardzo przeciętny, wychudzony chłopak, który posiada nietypowe hobby – fascynują go ostatnie słowa, wypowiadane tuż przed śmiercią przez znanych i cenionych ludzi. Poznajemy go jako samotnika – na jego przyjęciu pożegnalnym pojawiają się zaledwie dwie osoby – który wyjeżdża do szkoły z internatem, a to czego tam doświadczy, na zawsze go zmieni. Ku swojemu zdziwieniu, Miles odnajduje w nowej szkole prawdziwych przyjaciół – skrupulatnego, prostolinijnego i zarazem ironicznego Pułkownika, otwartego, przyjaznego Takumiego i bezkompromisową, zbuntowaną, magnetyzującą, wierzącą w wyższe ideały Alaskę – którą od samego początku darzy nieodwzajemnionym uczuciem…
Wbrew pozorom nie jest to szablonowa powieść o młodocianym buncie. Mimo, że do literatury wyższych lotów raczej nie należy, to zmusza do myślenia. Momentami przywołuje na usta czytelnika uśmiech, momentami wzrusza. To opowieść o łamaniu tabu, pierwszej miłości i wirze szalonej zabawy, która wymykając się spod kontroli, prowadzi do tragedii…
Ze wszystkich bohaterów, na uwagę najbardziej zasługuje Alaska – zestawienie wielu skrajnych cech charakteru, siły młodości i nieodkrytej tajemnicy. To postać, która jest chyba najsilniejszym akcentem całej powieści - osoba, którą można kochać lub nienawidzić – sam przyłapałem się na tym, że lawirowałem pomiędzy tymi dwoma skrajnościami wiele razy, a książkę skończyłem z dość ambiwalentnymi uczuciami, co tylko pokazuje geniusz autora w tej kwestii.  
Podsumowując, „Szukając Alaski” to książka dla osób, poszukujących odpowiedzi na podstawowe pytania – dla poszukiwaczy, bo każdy z nas szuka sensu w życiu, tak jak Miles szukał Wielkiego Być Może. To również powieść o nauce sztuki wybaczania i zapominania, bo bez niej nie jesteśmy w stanie przetrwać naszej lichej egzystencji. Ta lektura pomaga uczyć nas żyć z tym, co zrobiliśmy, bądź z tym, czego nigdy nie zrobimy. „Z tym, co się nie udało, z tym co w danej chwili wydawało się właściwe, ponieważ nie potrafimy przewidzieć przyszłości”. I to jest jej największa siła. Idealna  na zimowe wieczory z kubkiem gorącej herbaty i na letnie popołudnia na hamaku w ogrodzie. Polecam. 


Teraz weźmy na warsztat film "500 days of summer" - Coraz bardziej rośnie moje zwątpienie w osoby, które zajmują się tłumaczeniem filmowych tytułów – w tym wypadku wypada użyć angielskiego frazesu „lost in translation”. Sami twórcy filmu na samym początku informują nas, że nie jest to historia o miłości, bo „500 days of summer” to historia o uzależnieniu – uzależnieniu od drugiej osoby. Ciężko w tym przypadku mówić o miłości, gdyż od samego początku Summer nie odwzajemniała uczuć Tom’a. Może tutaj odzywa się moja dusza romantyka, ale naprawdę żal mi było głównego bohatera, a z każdą chwilą coraz bardziej nienawidziłem Summer, która zwodziła go przez cały czas!
Moim zdaniem, w tym przypadku aktorzy zostali dobrani idealnie, gdyż wzbudzili we mnie cały wachlarz emocji – od jednej skrajności do drugiej. Warto też wspomnieć o dość ciekawym rozwiązaniu zastosowanym przez autorów filmu -  zaburzenie czasoprzestrzeni w wyniku którego już od początku wiemy, jaki los spotkał głównego bohatera – w jednej z pierwszych scen słyszymy nieśmiertelne „Zostańmy przyjaciółmi”.
Jak na początku mówi narrator: "Oto historia chłopaka i dziewczyny.” Tutaj również zaburzono stereotypową wizję płci – bo tym razem to "on" wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, jest niepoprawnym romantykiem, a "ona" – nie szuka poważnego związku, interesuje ją tylko zabawa i w ten sposób bezlitośnie igra z uczuciami „przyjaciela”.
Zdecydowanie mocną stroną tego obrazu jest muzyka – bardzo dobrze dopasowana, nietuzinkowa z gatunku indie rock, indie pop, z lat osiemdziesiątych i współczesna. W filmie słyszymy choćby utwory Carli Bruni, The Smiths oraz The Temper Trap. Więc idealnie wpasowało się to w moje gusta.
Komedie romantyczne to chyba najbardziej znienawidzony gatunek filmów – nierealistyczne, przesłodzone – w tym przypadku było inaczej. Zaserwowano nam słodko-gorzką historię dość niesprecyzowanego uczucia, które wyniszczało głównego bohatera, dopóki nie doznał swoistego „katharsis”. Film kończy się wbrew pozorom z dość pozytywnym wydźwiękiem, więc jest perfekcyjny na samotne wieczory!

“Roses are red,
violets are blue...
Fuck you, whore!”







czapka/beanie - New Yorker
sweter/sweather - Vintage
koszula/shirt - H&M
płaszcz/coat - Pull and Bear
spodnie/pants - H&M
buty/shoes - American Eagle Outfitters 

pics by Diana

2.2.13

One day more... + Les Miserables: "Nędznicy"



bluza/hoodie - American Eagle Outfitters
kurtka/jacket - ZARA
spodnie/pants - H&M
buty/boots - Pull and Bear

pics by Monika

***

LES MISERABLES: "Nędznicy"



Les Miserables: Nędznicy – 8 nominacji do Oskara, 3 Złote Globy – ciężko mi opisać, jak bardzo cieszyłem się na ten film i W JAKIM napięciu czekałem na polską premierę, mimo, że większość soundtracku znam już na pamięć! Powiem Wam, że się nie zawiodłem, ale po prostu ściska mnie w środku jak widzę na Filmwebie komentarze typu „Byłoby OK ale po cholerę śpiewają???” albo „Nawet fajny.. tylko te śpiewy.” (cytaty)… NO BŁAGAM. Również jestem zawiedzony, kiedy idę na komedię, a jest ona ŚMIESZNA bądź horror STRASZNY – zwątpiłem - co się dzieje z tym światem…
Dobra, teraz już bez sarkazmu! Epicka historia Jean Valjeana, tym razem została opowiedziana na nowo – oczywiście z  hollywoodzkim rozmachem – ale nie jest to pełne patosu przedstawienie w Teatrze Roma – lecz bardzo emocjonalny obraz, który poruszy nawet najbardziej zatwardziałych. Już od samego początku, reżyser raczy nas aktorstwem na bardzo wysokim poziomie – Anne Hathaway w roli Fantine sprawdziła się doskonale. Jej „I dreamed a dream” nie było mocne i operowe – do takiego przyzwyczaiła nas Susan Boyle, jednakże miało swój urok – gdyż Anne nadała tej piosence zupełnie nowe oblicze – niemalże wypluwała słowa, początkowo cicho, by później przejść w nerwowy szloch i zakończyć piosenkę niemalże w agonii. Mistrzostwo! Zdecydowanie to właśnie za nią będę trzymał kciuki w wyścigu o Oscara.
Głosy męskie również trzymały poziom – bezapelacyjnie genialny aktorsko Hugh Jackman, mimo, że czasem wydawało mi się, że troszkę „wył”, to słuchało się go bardzo przyjemnie. Natomiast do Russela Crowe nie mam żadnych zastrzeżeń.
Chciałbym zwrócić uwagę na Eponine – w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia – zdecydowanie to jest postać, którą rozumiem najlepiej i najbardziej się z nią utożsamiam, dlatego jej śmierć wywołała we mnie największe wzruszenie.  Moim zdaniem Samantha Barks sprawdziła się w tej roli znakomicie, choć weźcie pod uwagę, ze mogę być mało obiektywny w tej kwestii. Tak jak ogromną sympatią darzę Eponine, tak nie lubię Cosette i w wydaniu Amandy Seyfried wyjątkowo mi się nie podobała, ale znów podkreślę – nie jestem obiektywny… O, jeśli chodzi o aktorów, to warto również zwrócić uwagę na fenomenalny duet Heleny Bonham Carter i Sachy Barona Cochena.
Ale film nie samymi aktorami stoi, to także cudowna wizualna oprawa – świetne kostiumy i sceneria, po prostu widać, że włożono w niego grube pieniądze. Mam tylko jedno zastrzeżenie – w niektórych scenach zbiorowych, po prostu brakowało mi ludzi – nie wiem czy może chcieli zaoszczędzić na statystach, ale momentami było zbyt „pusto”.
Choć czasem historia wydawała się niespójna – ze względu na to, że reżyser musiał bardzo poprzycinać fabułę musicalu – niektórych wątków brakowało, inne były zbędne – jednakże, podsumowując, film był magiczny i naprawdę mnie poruszył – bo to historia, którą można oglądać 1000 razy, a i tak zawsze coś w Tobie drgnie. Za każdym razem zwracasz uwagę na inne aspekty tego dzieła; życie i losy francuskiej biedoty w XIX wieku, konflikt pomiędzy wiernością prawu a wiernością sercu, niespełnione marzenia, stracona miłość, samotność… To tylko niektóre wątki poruszane w Nędznikach, ale wbrew pozorom film kończy się pozytywnym wydźwiękiem – bo zawsze mamy nadzieję na lepsze jutro, po deszczu przychodzi tęcza, a każda noc kończy się wschodem słońca - pamiętajcie, że szczęście można znaleźć nawet w najmroczniejszych czasach... Myślę, że fani musicali będą wysoce usatysfakcjonowani, bo naprawdę Tom Hooper odwalił kawał dobrej roboty, tworząc najlepszy musical ostatnich lat! Zachęcam do obejrzenia (;


 "And remember
The truth that once was spoken
To love another person
 Is to see the face of God."